Kto handluje ten żyje – niełatwa historia handlu od niepodległości do okupacji

Aktualności

Kto handluje ten żyje – niełatwa historia handlu od niepodległości do okupacji

Polska znów jest niepodległa! Po 123 latach zaborów i niezwykle wyniszczającej Europę I Wojnie Światowej Rzeczpospolita Polska znów znalazła się na mapie świata. Wraz z odzyskaniem niepodległości na szyldach sklepowych usuwano napisy w innych językach, zostawiając miejsce tylko dla tych w miejscowym, ojczystym języku polskim.

Chociaż losy polskich środowisk kupieckich pod każdym z zaborów składają się na odrębne historie, mimo wszystko łączy je jedno – stawały w obronie polskości. Ograniczenia i utrudnienia, stawiane przez zaborców nie zabiły polskiej wrodzonej przedsiębiorczości i wszędzie, gdzie było to możliwe, polscy kupcy starali się rozwijać swoją działalność. Już w czasie zaborów zaczęły powstawać pierwsze sieci spółdzielcze. Kupcy stawiali na walkę gospodarczą z zaborcami, nawołując rodaków do zakupów „u swoich”. Hasło „swój do swojego” miało zapewnić nie tylko byt samym kupcom, ale prężnie rozwijającym się miejscowym fabrykom, bankom, kasom spółdzielczym czy usługodawcom. Szczególnie było to widoczne pod zaborem pruskim, gdzie środowiska kupieckie nie tylko stworzyły podwaliny do silnego polskiego handlu, ale organizowały się w energicznie działające związki, stowarzyszenia i towarzystwa. Organizacje te stawiały nie tylko na tworzenie wspólnej reprezentacji w radach miasta, czy nawet w pruskim parlamencie, ale szukały też sposobów na organizację polskich inicjatyw bankowych, kredytowych, kas pożyczkowych, by zapewnić fundusze dla rozwoju handlu i przemysłu. Niemała też była rola ówczesnych kupców w zapewnianiu dostępu do wykształcenia w zawodach kupieckich dla polskich młodych handlowców, subiektów, terminatorów i ekspedientów. Nie zaniedbywano też innych form dokształcania dla starszych poprzez organizację kursów i wykładów, które nie tylko dotyczyły wykonywanego fachu, ale były też źródłem kształtowania postaw patriotycznych. Nie pomijano bardziej przyziemnych spraw w postaci zapewnienia rozrywki masom ludzi, pracujących w handlu, co sprzyjało integracji środowiska. Nie we wszystkich zaborach jednak tak samo wyglądała organizacja środowiska kupieckiego.

Zaczyna się Polska…

Z takim bagażem doświadczeń polski handel wkroczył w nową epokę po zakończeniu I wojny światowej. Radość z odzyskania niepodległości była niestety przyćmiona zapaścią gospodarczą w całej Europie, wyniszczonej wieloletnią wojną. Z okopów nie wróciło do domów rodzinnych wielu żołnierzy, poległych daleko za granicami kraju. Wśród tych, którzy wracali wielu było całkowicie niezdolnych do pracy wskutek kalectwa. Niezasiane pola jeszcze długo nie dawały plonów, a gdzie indziej po przejściu wojsk i wojennych zniszczeniach jeszcze długo rolnictwo nie mogło podźwignąć się gospodarczo.

Innym problemem zaraz po wojnie było obniżenie norm etycznych. Znany ówczesny publicysta ekonomiczny Zenon Piętkiewicz (1862-1932) narzekał: „Po wojnie wytworzyły się u nas stosunki bardzo niezdrowe w dziedzinie handlu. Olbrzymie i łatwe zyski podczas wojny, a następnie długotrwały spadek wartości marki polskiej dały podłoże do rozwoju spekulacji, do uprawiania tak zwanego paskarstwa, ze szkodą i krzywdą zubożałych wielotysięcznych mas spożywców, jak również ze szkodą Państwa Polskiego. Szalona chęć zysków łatwych i szybkich doprowadziła ludzi wprost do opętania. Choroba ta opanowała nie tylko kupców-hurtowników i detalistów, ale i ludność włościańską, dostarczającą produkty na targi miejskie. Śrubowanie cen z dnia na dzień nie miało miary.” Dalej Piętkiewicz zauważał jednak, że patologii powojennej w końcu kres położyło „wprowadzenie złotego i uzdrowienie stosunków gospodarczych w zakresie finansowym”.

Handel reorganizuje się

Pomimo braku żywności, problemów z dostawami, ograniczeniami w dystrybucji żywności, polski handel niezwykle szybko odbudowywał się, a wraz z nim równolegle reaktywowano struktury polskiej państwowości. Scalanie trzech różnych obszarów, tak odmiennych gospodarczo, nie było łatwe. A jednak polscy handlowcy radzili sobie świetnie. Być może hart ducha, zdobyty w czasie gospodarczej walki z zaborcami, właśnie procentował. Rozwijało się, oficjalne już teraz, szkolnictwo handlowe. Rozpoczęto wydawanie wielu książek-poradników dla kupców, mających przybliżyć tajniki handlu, reklamy, marketingu, księgowości oraz nowych przepisów prawnych. Kupcy z jednego zaboru dzielili się wiedzą i doświadczeniem z tymi, którzy stawiali swoje pierwsze kroki w zawodzie. Wreszcie pojawiła się też prasa fachowa, która miała niebagatelny wpływ na kształtowanie się niejako na nowo spójnego zintegrowanego handlu w kraju. Na przykład już w 1923 r. na rynku ukazał się „Handlowiec”, jeden z najstarszych tytułów dedykowanych rodzimym kupcom (tytuł nadal ukazujący się w naszym wydawnictwie).

Działając kooperatywnie…

Warto pamiętać, że okres międzywojenny to również dalszy, ale niezwykle dynamiczny rozwój spółdzielczości. Pierwsze stowarzyszenia spożywcze powstały pod koniec XIX wieku, jeszcze pod zaborami (w 1869 roku „Merkury” w Warszawie, „Oszczędność” w Radomiu, i „Zgoda” w Płocku). Pomysłodawcą nazwy był Stefan Żeromski, który nazwą „Społem” zatytułował pierwszy dwutygodnik propagujący ideę spółdzielczości, wydany w 1906 r. W okresie międzywojennym ta forma organizacji życia kupieckiego znalazła wyjątkowo podatny grunt pod rozwój. Przykładowo utworzona już w 1907 roku Powszechna Spółdzielnia Spożywców „Społem” w okresie międzywojennym znacznie się rozrosła. W Poznaniu pierwszą większą siecią sklepów były placówki powstałej 29 sierpnia 1919 roku Spółdzielni Spożywców „Zgoda”. Stworzyło ją 105 poznaniaków. Na początku otwarto zaledwie dwie placówki, ale dwadzieścia lat później (w 1939 roku) sieć ta liczyła już 56 sklepów „ Społem” i blisko 40 tysięcy członków.

Czarne chmury Wielkiego Kryzysu

Czwartek 24 października 1929 przeszedł do historii jako „czarny czwartek”. Epicentrum wydarzeń miało miejsce na giełdzie nowojorskiej, kiedy na rynku pojawiło się kilkadziesiąt milionów akcji i obligacji, które nie znalazły nabywców. Krach giełdowy wywołał zamieszanie na całym rynku światowym. Dotarł także do Polski.

Kupcy bardzo silnie odczuli załamanie gospodarcze. Chociaż najmniej właśnie ucierpiała branża spożywcza, to i tu nie obyło się bez wielu upadłości. Na początku brakowało towaru, gdyż impas silnie dotknął krajowe rolnictwo i młody, wciąż rozwijający się przemysł. Drastyczny spadek cen artykułów rolnych tylko na chwilę zahamował podaż towarów. Na przykład ceny w 1935 spadły średnio o 65% w porównaniu ze stanem z 1928. Rolnicy musieli jednak sprzedawać swoje produkty, gdyż mieli do zapłacenia podatki, musieli spłacać długi i kupować niezbędne wyroby przemysłowe. Gorzej dla kupców sytuacja wyglądała w przypadku żywności przetworzonej, czy sprowadzanej z zagranicy. Stali dostawcy wypadali z rynku, zamykając swoje przedsiębiorstwa hurtowe i produkcyjne.

Szczególnie w kłopotliwej sytuacji znaleźli się właściciele mniejszych sklepów, znajdujących się na przedmieściach miast i w dzielnicach robotniczych. Już na początku załamania gospodarczego, w 1929 roku, podczas Wielkiego Zebrania Protestacyjnego Kupiectwa Detalicznego w sprawie reformy podatku obrotowego narzekano, że „kupiectwo detaliczne zmuszone jest w obecnych ciężkich czasach do udzielania kredytów otwartych ubogiej ludności, które wskutek panującego bezrobocia w znacznej części przepadają bezpowrotnie”.

Przy tym wszystkim nie można było liczyć na zrozumienie ze strony rządzących. Na tym samym zebraniu podnoszono, że „kupiectwo detaliczne, szczególnie branży kolonialno-spożywczej, ugina się pod ciężarami podatkowymi i traktowane jest w tym wypadku gorzej niż po macoszemu. Władze urzędowe stawiają wielkie wymagania dla tej branży, natomiast przy podatkach nie uwzględniają jego katastrofalnego położenia” – czytamy w grudniowym wydaniu „Głosu Kolonialisty” z 1929 roku. Brzmi to jakby znajomo i dziś, prawda?

Świat różnorodny kulturowo

Chociaż zabory zahamowały polską gospodarkę na wiele lat, to różnorodność doświadczeń handlowych, konieczność radzenia sobie w trudnych warunkach gospodarczo-politycznych zahartowały polskiego ducha przedsiębiorczości. Zachodnie tereny czerpały z pruskiego zamiłowania do dyscypliny, wschodnie – miały bogate doświadczenia przemysłowe i związane z szybkim rozwojem miast (Łódź i Warszawa). Dawna Galicja mogła poszczycić się wysokim odsetkiem osób wykształconych (działały tam w czasie zaborów oficjalne uczelnie dostępne dla Polaków) i wysokim poziomem oświaty i kultury artystycznej.

Warto też pamiętać, że siłę krajowego kupiectwa obok Polaków budowali Żydzi, którzy bardzo dobrze opanowali arkana sztuki handlowej. Chociaż nie zawsze rodzimi przedsiębiorcy zadowoleni byli z tej konkurencji, to jednocześnie podpatrywano kupieckie techniki, ucząc się i korzystając z doświadczeń narodu, niezwykle sprawnie odnajdującego się w handlu. Doceniano ich sprawność, nastawienie na większy obrót, ale nie za pośrednictwem wyśrubowanych cen, ale ilości dokonywanych transakcji. Podziwiano umiejętności interpersonalne oraz łatwość, z jaką organizowali oni handel hurtowy, który w dużej mierze był w ich rękach. W rzeczywistości na rynku było miejsce dla wszystkich, a nabywcy podejmowali decyzję, u kogo kupować, jednak kryzys lat trzydziestych spowodował narastanie konfliktów, umiejętnie podsycanych przez tych, którzy koniecznie chcieli znaleźć odpowiedzialnych za problemy finansowe, nie tylko Polski, ale i całego świata. Sprawnie wykorzystał tę sytuację Hitler, obarczając winą za kłopoty gospodarcze Niemiec obywateli pochodzenia żydowskiego. Wkrótce miało się okazać, że nienawiść ta miała zalać całą Europę, przyczyniając się do zagłady ogromnej większości ludności pochodzenia żydowskiego, nie tylko na terenie hitlerowskich Niemiec, ale i innych krajów, także Polski. Z krajobrazu naszych miast znikły na zawsze nie tylko żydowskie sklepiki, ale i kultura, która przez wieki odciskała swoje piętno na naszej rzeczywistości, także tej gospodarczej.

Śmierć za bochenek…

II wojna światowa oznaczała również koniec polskiego, niezależnego handlu. To, czego przez lata nie byli w stanie zniszczyć zaborcy, zostało Polakom odebrane w ciągu pierwszych miesięcy okupacji. Przedsiębiorstwa handlowe zostały oddane w zarząd niemieckim osadnikom, ich właścicieli wysiedlano, deportowano do pracy przymusowej na terenie Niemiec albo skazywano od razu na „zsyłkę” do obozów koncentracyjnych. Wielu polskich kupców, szczególnie tych, działających w międzywojennych organizacjach patriotycznych, związkach powstańców, bractwach kurkowych, spotkał los innych przedstawicieli miejscowych elit intelektualnych i gospodarczych – rozprawiono się z nimi brutalnie i niestety ostatecznie. Duch przedsiębiorczości jednak nie zginął, pomimo grożących represji. Polacy potrafili sobie radzić, organizując sprawnie czarny rynek żywności.

Profesor Kazimierz Wyka swojego czasu pisał, że przed polskim społeczeństwem stanął już na początku okupacji „prosty dylemat: albo zastosować się do tego, co wolno zjeść, i zdechnąć z głodu, albo – dać sobie jakoś radę”. Polską ludność, która stanowiła tanią siłę roboczą, zamierzano po prostu zagłodzić na śmierć. Pracować musieli wszyscy, zazwyczaj za głodowe pensje. Przykładowo za dniówkę warszawskiego robotnika w 1941 roku można było kupić zaledwie 40 dkg chleba na wolnym rynku. Oczywiście pod warunkiem, że miało się odpowiednią kartkę na chleb i udało się go nabyć. Żeby przeżyć, trzeba było ryzykować. Zdobycie jedzenia było równoznaczne z łamaniem prawa. Karą – był obóz koncentracyjny, a często życie. Okradano więc niemieckie fabryki, w których pracowano i przemycano produkty ze wsi. Korumpowano niemieckich żołnierzy, którzy sprzedawali żywność przeznaczoną dla wojska. Kwitł nie tylko handel, ale i powstawały prawdziwe nielegalne przedsiębiorstwa spożywczo-szmuglerskie, z biurami, buchalterią, własnymi środkami transportu, składami, a nawet autentycznymi żołnierzami niemieckimi, którzy za opłatą konwojowali szmuglowany towar. „Firmy” te dysponowały nie tylko transportem, ale także siecią dostawców i dystrybutorów. Czarny rynek stał się wręcz osobnym, choć nielegalnym i ogromnie ryzykownym działem gospodarki. Warto o tym pamiętać, słuchając słów wojennej piosenki „Tera je wojna, kto handluje ten żyje…” 

Olga Tylińska